Polecamy
Kto jest online?
Naszą witrynę przegląda teraz 10 gości 
Statystyki od 2015.02.06
Wizyty [+/-]
Dzisiaj:
Wczoraj:
Przedwczoraj:
18
328
337

-9
W tym roku:
Last year:
31031
93788
-62757
Strona główna PRZECZYTANE w sieci PRZECZYTANE w sieci Marny typ

Marny typ

/za wiara.pl/

O ewangelizacyjnym szwungu paryskiego emeryta i Tajnym Stowarzyszeniu Wolontariuszy na rzecz Rozśmieszania Księży Śmiertelnie Poważnych z Sylwestrem Szeferem rozmawia 
Marcin Jakimowicz.

fot. Henryk Przondziono

Sylwester Szefer z wykształcenia leśnik, filozof i teolog, z zawodu dziennikarz. Największy sukces: 25 lat małżeństwa z Papieżem (Elżbieta z d. Papież pochodzi z Rzymu – dzielnicy wsi Mogilany), trzy doktoraty (Gabi, Piotr i Zuza) oraz widok z okna na Babią Górę. Członek Wspólnoty Emmanuel. Redaktor naczelny „Listu” (1984–96) i „Jezus żyje!” (1997–2005), redaktor prowadzący w TVP Historia (2007–11). Obecnie zajmuje się redakcją książek

Marcin Jakimowicz: Czy doświadczyłeś kiedyś takiego zgorszenia Kościołem, że widząc kapłana, przechodziłeś na drugą stronę ulicy?

 

Sylwester Szefer: – Przeżywałem różnego rodzaju zwątpienia, rozterki, ale zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy musieliby przejść na drugą stronę ulicy, widząc moją osobę. Zostałem wychowany na Śląsku, miałem ogromne szczęście spotykania od dzieciństwa świetnych katechetów czy księży. Byli świadkami wiary. W związku z tym nie przeżywałem nigdy traumy, o którą pytasz. Z wieloma księżmi (zwłaszcza we wspólnocie) jestem w kontaktach braterskich.

Ile lat modlisz się w Emmanuelu?

– Jesteśmy z żoną we wspólnocie od 1994 roku.

Przez ten czas widziałeś mnóstwo grzechu, biedy, nieporadności Kościoła. Nie gorszyłeś się?

– Nie. Zrozumiałem, że ksiądz w momencie święceń nie staje się aniołem. I bardzo potrzebuje świadectwa wiary osoby świeckiej. Zdałem sobie sprawę, że nie mam prawa osądzać księży, którzy źle się prowadzą. Ciekawa rzecz: gdy przeprowadzimy ankietę na temat tego, czego oczekujemy od kapłanów, dostaniemy całą litanię pobożnych życzeń. I dobrze, że tak jest. Ale z drugiej strony, przyznajmy, od nas samych, świeckich, nie wymagamy aż tyle. Kapłani nie mogą pozostać sami. Nie mogą być oddzieleni. Tym, co zachwyciło mnie we Wspólnocie Emmanuel, są bliskie, braterskie stosunki z kapłanami.

Ojciec Joachim Badeni, z którym miałeś bardzo bliską relację, mawiał, że im wyraźniej widzi grzech, kruchość i słabość Kościoła, tym mocniej go kocha.

– We mnie też działa taki mechanizm. Znam faceta, który był tak zażartym antyklerykałem, że sam postanowił zostać dominikaninem (śmiech). Słabość Kościoła mnie nie odpycha, ale mobilizuje. Bywałem kiedyś często w pewnej kurii. Spotykałem tam księży – urzędników. Czułem, że mają duchowe kłopoty. W świeckich urzędach byłem przyjmowany z większą serdecznością. Pierwsze kontakty mnie zmartwiły. Ale potem pomyślałem sobie, że może to ja jestem powołany do tego, by wnieść do tej kurii trochę uśmiechu? Mam młodą, nastoletnią znajomą. Często chodzimy razem do kościoła. Założyliśmy (nie wiem, czy mogę to zdradzić) Tajne Stowarzyszenie Wolontariuszy na rzecz Rozśmieszania Księży Śmiertelnie Poważnych (śmiech).

TSWNRRKŚP – brzmi nieźle…

– Tak (śmiech). Zbieramy punkty. Znam jednego niezwykle poważnego kapłana. Stwierdziliśmy, że jeśli uda nam się go rozśmieszyć, otrzymamy bonus: 50 punktów.

Skąd u Ciebie i w ludziach z Emmanuela taki zachwyt Kościołem? Nie wyczuwam „zmęczenia materiału”.

– Czy ja wiem? Trudno o jednoznaczną receptę. Opowiem ci o moim spotkaniu z radością wspólnoty. W 1986 roku pojechaliśmy z Elą (moją przyszłą żoną) na rekolekcje do Paray-le-Monial. Zanim tam trafiliśmy, spędziliśmy parę miesięcy we Francji. Pobyliśmy trochę w kościele parafialnym w środkowej Francji. Byliśmy zdumieni tym, co zastaliśmy. Nie było spowiedzi indywidualnej, liturgia była dziwaczna, z magnetofonów puszczano jakąś muzyczkę. Komunię rozdawał ktoś przypadkowy…

Kowalski z pierwszej ławki?

– Tak! Pierwsza osoba z brzegu. Byliśmy zdumieni. Gdy mieliśmy ruszyć do Paray-le-Monial na rekolekcje Odnowy Charyzmatycznej, pomyśleliśmy: „Ojej, to co tam dopiero będzie się działo, skoro takie dziwactwa zagościły na dobre w zwykłej parafii”. Przyjeżdżamy i widzimy porządną Mszę św. ze wspaniałym, osadzonym w liturgii śpiewem. Ludzie klękają w momentach, w których trzeba klęknąć. Po Mszy – coś nieprawdopodobnego! – adoracja Najświętszego Sakramentu. Jako student filozofii PAT zostałem zaliczony do kleryków (śmiech). Mieszkałem z kapłanami. Wychodzili wcześnie rano, wracali późno w nocy. Mijaliśmy się. Przy wykwaterowaniu pytam: „Co robiliście? W ogóle nie widziałem was w pokoju”. A oni popatrzyli na mnie i powiedzieli: „Spowiadaliśmy!”.

„Poczułem, że wszystko zaczyna się walić – mówił Piotr Goursat w jednym z wywiadów. – Modliłem się: Panie Boże, zrób coś wreszcie. To było straszne. Tonęliśmy, a wszyscy wokół uważali, że jest świetnie. I wtedy właśnie pojawiła się Odnowa”. Kim był założyciel Waszej wspólnoty?

– Krytykiem filmowym. Przez 10 lat był szefem Międzynarodowego Przeglądu Filmowego, później Francuskiego Katolickiego Biura Filmowego. Organizował mnóstwo spotkań, debat. Sporo się naoglądał. To była ważna postać francuskiej kultury. Swe pierwsze nawrócenie przeżył w wieku 19 lat. Wcześniej był katolikiem z dużymi wątpliwościami. Prawdziwie rewolucyjnym momentem jego życia okazało się jednak doświadczenie wylania Ducha – chrztu w Duchu Świętym. Przeżył go już jako człowiek na emeryturze. Miał 58 lat.

Czytałem „Słowa pełne Ognia” – jego świeżutką biografię i zazdrościłem Goursatowi jednej rzeczy: ogromnej radości. Była ona – pisał wyraźnie – owocem wylania Ducha: „Wróciłem do domu. Kiedy obudziłem się następnego ranka, byłem cały rozradowany. Co mi jest, że budzę się w takim stanie? Przecież rano zawsze dokuczał mi zatkany przewód żółciowy. Co się ze mną dzieje? I nagle zdałem sobie sprawę, że jest we mnie Duch Święty”.

– To prawda. Piotr wspominał, że po tym doświadczeniu zaczął widzieć wszystkie wydarzenia w sposób pozytywny i dostrzegać w nich działanie Ducha. Stał się też człowiekiem bardziej bezpośrednim, otwartym na ludzi. Wcześniej, z powodu wielu słabości, kompleksów, był człowiekiem raczej skrytym. Ogromnym jego odkryciem było to, by nie skupiać się na własnych słabościach (miał ich mnóstwo!), ale skoncentrować się jedynie na obecności Bożej. Mawiał: „Wolę płonąć radością i miłością Pana razem z moimi grzechami, niż skupiać się na ich wyrywaniu, wykorzenianiu i wycinaniu. Na samą myśl o tym robi mi się słabo”.

Czy to nie jest kwintesencja chrześcijaństwa? Ojciec Verlinde powiedział mi: „Ciemności nie wyrzuca się przez okno wiadrem, ale włącza się światło pstryczkiem”.

– To wielki dar. Dar nadprzyrodzony. Piotr otrzymał go w prezencie.

Świetnie, że o tym mówisz, bo człowiek ma ochotę napiąć cherlawe duchowe mięśnie i wykrzesać coś z siebie…

– Goursat znakomicie zdawał sobie sprawę ze swej kruchości. Powiedział: „Wiemy, że jesteśmy słabi, ale Pan kocha nas takimi, jacy jesteśmy. Przestańmy patrzeć na słabości. Spójrzmy na Pana i podziękujmy za to, jacy jesteśmy”. Znakomite przesunięcie akcentów! Z naszych ciemnych zakamarków na ogień Pana.

Wyciszony, szanowany krytyk filmowy w wieku, w którym myśli się o frankach zaoszczędzonych na spokojną emeryturkę, dostaje nagle ewangelizacyjnego szwungu. Zakłada wspólnotę. Pisze: „Czuję się tak, jakbym siedział w samochodzie, który pędzi coraz szybciej. To przerażające, zwłaszcza na zakrętach! Na szczęście Ktoś siedzi obok mnie i to On trzyma kierownicę”.

– To świetny cytat, bo on uwielbiał szybką jazdę (śmiech). Po doświadczeniu chrztu w Duchu jego kreatywność zwielokrotniła się. Zachwycił się na nowo Kościołem. Znalazł w nim swe miejsce. Mawiał: „Trzeba, żeby się paliło”.

Dlaczego w opowieściach o Goursacie nieustannie powraca słowo „ogień”?

– Może dlatego, że niezwykle przejął się tym, że trzeba być zimnym albo gorącym? Nie miał cech przywódczych, a jednak stał się odpowiedzialny za wspólnotę. Dlaczego? Bo przestał się skupiać na sobie! „Co robić? Młodzi chcą, bym został przełożonym wspólnoty” – żalił się kiedyś Marcie Robin. A ona odparowała: „Skoro cię proszą, to się zgódź. Jeśli będą cię mieli dosyć, to sami ci powiedzą” (śmiech). Goursat często mówił o sobie, że jest „nieborakiem”. Mnóstwo czasu spędził w łóżku. Był gruźlikiem. Nie akceptował tej słabości. Do czasu gdy odkrył w Księdze Izajasza fragment: „Nie bój się, robaczku Jakubie, nieboraku Izraelu! Ja cię wspomagam…”. „Nieborak” po francusku brzmi jak „marny typ”. Mówił o sobie: „jestem marnym typem”. Gdy się z tym pogodził, dopiero wówczas był w stanie przyjąć moc.

Ilu członków ma dziś wspólnota?

– Ponad 10 tysięcy. W ponad
50 krajach świata. Zaczęło się od „marnego typa”. Po to, by – jak zaznaczał – było widać, że to Boże dzieło.

Czy to doświadczenie słabości „marnego typa” było dla Ciebie jakąś lekcją wiary?

– Jasne! Zetknąłem się z Odnową u krakowskich dominikanów. To był czas stanu wojennego, a we wspólnocie modliło się… około tysiąca ludzi! Nieprawdopodobny tłum. Ta skala makro robiła wrażenie. Gdy założyłem rodzinę i poznaliśmy z żoną Wspólnotę Emmanuel, zaczynaliśmy od modlitwy w maleńkich grupkach. Po kilka osób. Na jeden z pierwszych weekendów małżeńskich przyjechało kilka osób. Zaczęliśmy nawet zadawać sobie pytanie, czy warto to ciągnąć… Przykład Piotra Goursata pokazywał jednak: nie skupiajcie się na skali. Nieważne, czy jest „makro” czy „mikro”. Dziś w czasie weekendów małżeńskich ogromny dom rekolekcyjny w Tenczynie pęka w szwach. Nie wpadajmy w kompleksy z powodu tego, że spotyka się kilku chrześcijan…

Jezus, nauczając „gdzie dwóch lub trzech…”, nie mówił o tysiącach…

– Właśnie! (śmiech). To już
konkretna wspólnota, w której działa sam Chrystus. Gdy Goursat zakupił barkę na Sekwanie, chciał założyć na niej klub dla młodych. Przez lata barka stała pusta. Rdzewiała. Ktoś rzucił: „Widzisz? Nic nie robisz. Barka się marnuje!”. A Goursat na to: „I dobrze! Nie chodzi o to, byśmy się nagle spięli i wyremontowali ją ogromnym kosztem. Nie o to chodzi”. Niebawem pojawił się tłum młodych ludzi i znalazło się mnóstwo robotników do odnowienia barki. Nic na siłę!•