Przeczytałam w sieci artykuł ks. J. Pierzchalskiego SAC "Różaniec źródłem radości"   - polecam Gosia

Uzmysławiamy sobie, co może być, a właściwie – co naprawdę jest, źródłem radości człowieka wierzącego Bogu. Może nim było przyjście Pana i naruszenie mojego spokoju w domu rodzinnym, jak stało się to, w życiu Maryi. Źródłem mojej radości jest moje powołanie: małżeńskie, kapłańskie, czy zakonne. Nie wie, dokąd idzie ten człowiek, który wybiera życie kapłańskie, czy zakonne. Wie jedynie tyle, że idzie za Chrystusem, On go prowadzi. Bóg wie, a człowiek nie jest świadomy tego, co go czeka, gdy wybiera życie bez własnej rodziny. Radością może być to, że nie znam męża, nie znam żony. Lecz również to, może być chwilą niezwykłego cierpienia i osamotnienia.

Odkrycie lęku, niepokoju na drodze swojego powołania, może być wstępem do poznania i zrozumienia, że – tak jak Maryja – "znalazłem łaskę u Boga". Niepokój może być błogosławieństwem. Nie wiedząc do końca, co mnie czeka, można chcieć być służebnicą, chcieć być tym, który służy. Radosne jest to, że Służebnicą Pańską. Służebnica nie wie, co Ją czeka. Radością Jej jest to, że ufa swojemu Panu. I dlatego staje się w Jej życiu to, co Bóg zamierzył.

Źródłem radości może być spotkanie człowieka. Nie jest najważniejsze to, że odkrywam w sobie góry uprzedzeń, niechęci, rozczarowań. Istotne jest, że Duch Święty wyrównuje przede mną szczyty gór, czyniąc z nich równinę gładką. Źródłem radości jest człowiek, którego przyjmuję, jako przychodzącego od Pana. Moje uwierzenie Bogu, jest moim szczęściem i nie uczę się szukać szczęścia, poza moim Panem. Radością serca jest, że człowiek nie szuka szczęścia poza swoim Bogiem, poza wielbieniem Go.

Wiele się mówi o konieczności odpowiednich warunków do życia, rozwoju, nauki. W tajemnicy Bożego Narodzenia odkrywam, że dobre warunki są wtedy, gdy jeden kocha drugiego, jest odpowiedzialny za innego, jest z nim "na dobre i na złe".

Źródłem radości jest nie to, co wokół nas, lecz to, co jest w nas. Ważna jest tęsknota, skupienie, gotowość na przyjęcie Pana. "Rodzimy" przez to, kim jesteśmy, gdy serca mamy czyste, gdy szukamy dobra tych, z którymi żyjemy. Słyszymy wówczas anielskie śpiewanie, bez względu na porę roku. Zawsze jest dobra chwila na usłyszenie w sobie: "Bóg się rodzi..."

Radość nie ucieka z serca, gdy "miecz boleści" je przenika. Bez radości nie możemy znieść żadnej boleści. Taka jest moc radości z różańca, bo radość ta, zrodziła się z ofiarowania. Bóg ofiarował się mnie, a ja ofiarowałem się Bogu. Maryja, jeśli nie wiedziała, to być może przeczuwała, co ją czeka, od chwili, gdy powiedziała: "Niech mi się stanie". Dla tej bezbronnej, kruchej Miłości, którą na rękach trzymała, wszystko oddała. Wszystko, to jest miłość, to jest ofiarowanie prawdziwe. Gdy coś zostawiamy sobie, małe cierpienie już będzie za trudne. Gdy się odważę na ofiarowanie, wówczas nic nie będzie za trudne.

Można stracić z pola widzenia Jezusa. Miłość do Niego każe się niepokoić. Miłość do Niego, każe przyspieszyć w życiu duchowym. Im większe szczęście i radość z powodu bliskości Jezusa, tym większy ból serca i smutek, gdy Go nie znajdujemy w sobie. Tracimy, dla większej na Niego wrażliwości. Tracimy Go z oczu, żeby poznać, jak wiele dla nas znaczy. Tracimy, byśmy odkryli, że ostatnio nas nie obchodził. Takie tracenie jest budzeniem duchowym, odkryciem świątyni, od której zbytnio się oddaliłem. Radością moją jest to, że Jezus czeka na mnie, na pewno. Radością jest, że pozwala się znaleźć, jeśli ja usilnie tego pragnę i nie zatrzymam się wyłącznie na bólu w sercu i niepokoju, wszechogarniającym w pewnych chwilach życia.