Świętując Oktawę Wielkanocy zwrócił moją uwagę fragment (J 20, 11) o Marii Magdalenie, która stała przed grobem płacząc. Nic dziwnego, była tą, która znała Jezusa i miała trudność ze zrozumieniem dobrze tego co się wydarzyło. Spotkanie z Nim osuszyło te łzy i skupiło jej uwagę na Jego Słowie i działaniu zgodnie z tym, co do niej powiedział.

Moje łzy pojawiają się w trochę innym momencie. Kiedy mam trudność w zrozumieniu tego co się dzieje zazwyczaj krzyczę, złoszczę się z bezsilności i chcę wycofać się z tego co wcześniej podjęłam. Taka jest moja pierwsza reakcja, tuż przed spotkaniem i dialogiem z Bogiem, który zaczynam od stwierdzeń, że nie rozumiem zdarzeń, ludzi, ich reakcji i motywacji, a przede wszystkim, że nie rozumiem, po co Bóg daje mi takie doświadczenie.

Kiedy zadaję Mu te wszystkie pytania, jakie się we mnie pojawiają, słucham i zaczynam dostrzegać powoli sens i logikę Jego działania. Widzę jak wyprowadza mnie z tego co trudne i niezrozumiałe, budząc konkretne i konstruktywne myślenie. I wtedy z moich oczu zaczynają płynąć łzy, z którymi zupełnie nie mogę sobie poradzić, w żaden sposób nie umiem ich powstrzymać. Jakby musiały przemyć moje oczy, żebym dobrze zobaczyła Boże rozwiązanie i mój w nim udział. Wtedy rodzi się we mnie wewnętrzne pragnienie i muszę dokonać wyboru, który staje się motorem do działania, współpracy z Bogiem, wypełnienia zadania. I czasem jest mi dane oglądać dobre owoce, ale jeśli nawet nie są wcale takie oczywiste dla wszystkich, to i tak w sobie dostrzegam rozwój, radość, pokój i wdzięczność.

gz