Któż w wydarzeniach w grocie betlejemskiej, odczytał wielkie dzieła Boże, w które warto zaangażować całe swoje życie?
 
Pasterze? Wrócili do swoich stad, może tylko bardziej radośni, wielbiący Boga, ale tym nie nawrócili braci pasterskiej.
Magowie ze Wschodu? Wrócili do swojej ojczyzny, ale nie ma podań, że swoim świadectwem nawrócili swoje kraje.
Symeon i Anna? Nawet ich bardzo odważne świadectwa w świątyni, nie poruszyło Jerozolimy, choć Anna "mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali zbawienia". Tylko Maryja i Józef dziwili się i oczekiwali ciągu dalszego.

Te wszystkie znaki musiały im wystarczyć na długo, aby być wiernym powołaniu. Bardzo trudno w niedostatkach - ubóstwie, w braku doskonałości- zadowolenia, rozgłosu, chwały, mocy (po ludzku, to siła liczby jest argumentem!), odnaleźć Boże dzieło. Dostrzec to, co ludzkim okiem, obrachunkiem, jest niedostrzegalne. Chciałoby się dostrzegać Bożą moc, Jego działanie w mocy swoich poczynań i ich rezultatów. Jednak taki obraz życia w powołaniu prędzej, czy później, musi ulec ruinie. Z tego materiału domu się nie zbuduje. Jakże trudno jest być wiernym drodze, żyjąc i rozważając kilka znaków, porywów serca, a wszystkie następne znaki służą tylko po to, aby "na jaw wyszły zamysły serc wielu". Znak Narodzenia burzy moje schematy, moje nastawienia do życia.  Wydarzenia, które mnie spotykają, są znakiem obnażającym moje zamysły. Są zaproszeniem, aby przestać dzisiaj udowadniać Bogu i sobie swoją rację, wizję życia i rezultaty. Są zaproszeniem, aby dać się przeprowadzić przez zamęt niedomagań, ograniczeń, ubóstwa (własnych wewnętrznych, ale też i tych, które przychodzą z zewnątrz), na drugą stronę. Tam dopiero mogę zobaczyć "zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów...." Zobaczyć, dziwić się i oddać Ci pokłon jako Królowi.

gn