Polecamy
Kto jest online?
Naszą witrynę przegląda teraz 8 gości 
Statystyki od 2015.02.06
Wizyty [+/-]
Dzisiaj:
Wczoraj:
Przedwczoraj:
194
591
351

+240
W tym roku:
Last year:
26417
93788
-67371
Strona główna PRZECZYTANE w sieci

  Post na trudne czasy

ks. Włodzimierz Lewandowski  /za wiara.pl/

Jak pościć? Wbrew pozorom nie chodzi o listę potraw nakazanych i zakazanych.

Jakub Szymczuk/Agencja GN

Żywiący się szarańczą i miodem Jan Chrzciciel? Karmiony przez kruka święty Antoni? Dosypujący do jedzenia popiół święty Franciszek? To nie dla mnie, powie większość czytelników. Tym bardziej w tak trudnych czasach.

Z pierwszą częścią można się zgodzić. Tak radykalny post być może nie dla każdego jest przeznaczony. Być może, bo znajdą się pracujący ciężko fizycznie, a jednak poszczący o chlebie i wodzie. Ich świadectwo prowokuje, by postawić dwa ważne pytania.

Jakie czasy są trudne?

Więcej…

Ewangelizujemy z powodu wiary

Nie z powodu sekularyzmu lub dlatego że świat zwariował podejmujemy dziś dzieło nowej ewangelizacji, lecz z powodu wiary – mówił 10 lutego w Bielsku- Białej bp Piotr Libera.

 

Bp Piotr Libera

Ordynariusz diecezji płockiej przewodniczył liturgii w bielskim kościele pw. św. Paweł Apostoła z okazji uroczystości patronalnej Diecezjalnej Szkoły Nowej Ewangelizacji świętych Cyryla i Metodego. Biskup podziękował wspólnocie za przeprowadzone dotąd kursy, misje i rekolekcje dla katechetów, seminarzystów czy parafian mazowieckiej diecezji. W homilii bp Libera wyjaśniał m.in. powody, dla których podejmowane jest dzieło nowej ewangelizacji. „Dziś nie wyruszamy na drogi nowej ewangelizacji dlatego, że jest sekularyzm, bo tyle niewiary wokoło. Tak, jest sekularyzm, jest niewiara, ale to nie główny powód. Nie wyruszamy, bo świat zwariował, głosząc obłąkańcze idee gender, małżeństwa dla wszystkich, przyznawania homoseksualistom prawa do adopcji dzieci. Tak, ten świat zwariował, ale to nie jest główny powód” – kontynuował biskup i zaznaczył, że powodem do podjęcia nowej ewangelizacji nie jest też wyraźnie wzmagająca się obecność szatana w świecie.

Hierarcha podkreślił, że głównym powodem podjęcia dzieła nowej ewangelizacji jest wiara. „My wierzymy, że wiara sprawdziła się w naszym życiu i pragniemy się dzielić nią z innymi.

Wyruszamy w drogę nowej ewangelizacji, bo chcemy być posłuszni i wierni słowu naszego Pana, który kazał nam iść na cały świat i głosić Jego Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” – zaznaczał.

Jak zauważał biskup, każdy jest powołany do dzieła głoszenia Ewangelii, gdyż to sam Jezus „oczyszcza nasze wargi żarem swego miłosierdzia”. „Tak, ty - rybak, ty - lekarz, ty - robotnik, student, psycholog, pielęgniarka, ksiądz, siostra zakonna, inżynier, kosmetyczka - ludzi będziesz łowić. Bo trzeba łowić, bo trzeba wyruszać na morza dusz ludzkich i nie wolno się tego bać” – podkreślał duchowny i tłumaczył, że nakaz ewangelizacyjny nie dopuszcza żadnych wymówek.

„Nie może nimi więc być ani kryzys gospodarczy, ani wrogość świata, ani moje słabości, ani nawet prześladowania” – dodawał i argumentował, że głoszenie Ewangelii musi być połączone z takim stylem życia, który pozwala na „rozpoznanie w nas uczniów Pana”. „Na to, że apostołowie, wyznawcy, święci małżonkowie, dziewice, misjonarze, męczennicy to nie miniona historia. Oni są. Po prostu są. To nie anonimowi ludzie” – mówił i apelował, by być gotowym na przekładanie Ewangelii na współczesny język, tak jak niegdyś zrobili to święci Cyryl i Metody.

Podczas Liturgii uroczyście odśpiewano Wyznanie Wiary. 33 członków Przymierza odnowiło swoje zobowiązania, a dwie osoby ze wspólnoty złożyło przyrzeczenia po raz pierwszy. Przymierze stanowi najwyższy stopień przynależności do Diecezjalnej Szkoły Nowej Ewangelizacji, a zarazem formę zobowiązania oraz szczególnej odpowiedzialności za realizowane przez wspólnotę dzieła. Eucharystii towarzyszyła modlitwa o uzdrowienie.

Mszę razem z bp. Liberą koncelebrowali dyrektor DSNE ks. dr Przemysław Sawa oraz zaproszeni kapłani zaprzyjaźnieni z DSNE, w tym m.in. ks. Józef Walusiak z bielskiego ośrodka dla uzależnionych „Nadzieja” , ks. Piotr Kocur, proboszcz Parafii Matki Bożej Różańcowej w Skoczowie, ks. Krzysztof Walczak z parafii św. Barbary w Czechowicach- Dziedzicach.

Licząca około 200 osób Diecezjalna Szkoła Nowej Ewangelizacji śś. Cyryla i Metodego w Bielsku-Białej istnieje od 2006 roku. Podejmuje liczne działania ewangelizacyjne, zwłaszcza prowadząc kursy, rekolekcje i misje parafialne. W każdą środę w kościele św. Pawła w Bielsku-Białej o godz. 20.00 odbywają się otwarte spotkania modlitewne (o 19.20 możliwość uczestnictwa w Eucharystii), a w drugą niedzielę miesiąca o godz. 14.30 sprawowana jest Liturgia z modlitwą o uzdrowienie.

Dzieło Szkół Nowej Ewangelizacji, których inicjatorem jest José Prado Flores z Meksyku, ma być odpowiedzią na wezwanie Jana Pawła II do podjęcia nowej ewangelizacji świata.

Rozmawiajmy o Kościele

/za info.wiara.pl/

Rozmawiajmy o Kościele

ks. Włodzimierz Lewandowski

Najpierw spotkanie, więzi, wspólne doświadczenie działania Boga przez modlitwę. Reszta później.

Tytuł może dziwić. Praktycznie każdego dnia czytamy, nie tylko w prasie i portalach wyznaniowych, o Kościele i jego problemach. Ilość analiz i komentarzy jest wręcz oszałamiająca. Stąd i niektórzy stają przed pokusą ilustrowania problemu lękiem przed otwieraniem lodówki. Mając rację, choć nie do końca. Dużo nie znaczy na temat i tylko na jeden temat. Bo ta monotematyczność w pewnym momencie zaczyna męczyć, nużyć i wręcz odpychać. W nadmiarze nie ma już chęci i woli, by zainteresować się innymi problemami, równie a może nawet ważniejszymi od tych z pierwszych stron gazet i witryn. Jakimi? Na przykład wspominanymi coraz częściej dwoma procentami. O co chodzi?

Rzecz nie dotyczy dyskutowanego odpisu z podatku, chociaż z nim w czasie, gdy zaczynamy wypełniać PIT-y, procenty mogą się kojarzyć. Wspomniał o tej grupie, w krążącej po Internecie diagnozie, biskup Edward Dajczak. Że dwa procent to nie przesada świadczą badania. Mówił o nich na Sympozjum w Lublinie ksiądz profesor Paweł Mąkosa. Dwa procent młodzieży bierze aktywny udział w ruchach i stowarzyszeniach religijnych. Biskup Dajczak jest bardziej radykalny. Tyle, nie mniej i nie więcej, uczestniczy w życiu swojej parafii. Przyczyny? Obydwaj prelegenci zgodnie wskazują na jedną z nich. Wiara, lekcja religii w szkole, nie dają odpowiedzi na pytania, jakie stawiają. Co nie znaczy, że tej odpowiedzi wiara nie daje.

Biskup Dajczak mówił też o czymś, o czym od dawna wiadomo. Jedno wydanie NYT-a zawiera więcej informacji niż kiedyś człowiek otrzymywał przez całe życie. Ze szkołą i lekcją religii jest podobnie. Młody człowiek (chyba nie tylko młody) tym nawałem jest po prostu przytłoczony. Nie ma pojęcia co z tym bagażem zrobić, czując się coraz bardziej zagubionym. Ta sytuacja, paradoksalnie, jest szansą dla Kościoła. Przed laty pisał o niej Henri J. M. Nouwen w „Zranionym uzdrowicielu”, wskazując na potrzebę głębokiego, ludzkiego spotkania, „w którym człowiek gotów jest postawić swoją własną wiarę i wątpliwości, swoją nadzieję i rozpacz, swoje światło i ciemności do dyspozycji tych, którzy chcą znaleźć drogę poprzez swe zagubienie i dotknąć trwałego rdzenia życia. W tej perspektywie kazania muszą być czymś więcej niż tylko przekazywaniem tradycji. Powinny one raczej być ostrożnym i pełnym wrażliwości mówieniem o tym, co się dzieje we wspólnocie,  tak by ci, którzy słuchają, mogli powiedzieć: ‘Mówisz to, co ja podejrzewałem, wyrażasz to, co w niejasny sposób odczuwałem, wydobyłeś na światło to, co ja lękliwie chowałem w swoich myślach.” O tym samym mówiła na wspomnianym sympozjum Basia, licealistka z Lublina. „W kościele jest zimno, księża mówią patetycznie i nie potrafią zainteresować tematem. Jest za dużo pouczania, upominania, a za mało współczucia i pomocy.”

Czyli – jak pisał przed laty ojciec Andrzej Madej – bardziej szpital niż uniwersytet. Biskup Dajczak też zresztą zauważył, że mały i duży katechizm zawsze zdąży się zrobić. Najpierw spotkanie, więzi, wspólne doświadczenie działania Boga przez modlitwę. Reszta później. Czasu na tę resztę mamy dużo. Bez spotkania, bez oparcia w przyjmującej wspólnocie, bez pochylania się ze zrozumieniem i współczuciem nad zagubieniem człowieka, cała wyniesiona z lat religii wiedza (jeśli została wyniesiona) jest jedynie zbędnym balastem.

Takich miejsc spotkania w polskim Kościele nie brakuje. Co nie znaczy, że cierpimy na nadmiar. O jednym z nich często piszemy w naszym portalu i w Gościu Niedzielnym. Krościenko nad Dunajcem. Ruch Światło-Życie. Wczoraj, na antenie Katolickiego Radia Płock (ukłony dla sąsiadów zza miedzy), o charyzmacie  Ruchu i Kopiej Górki mówił posługujący w Centrum ks. Maciej Krulak. Fenomenem Ruchu, zauważył, jest to, że miejsce w nim może znaleźć każdy. Dziesięcioletnie dziecko i emeryt. Student i dojrzali małżonkowie. Wątpiący i szukający pogłębienia. Bo Ruch to środowisko wzrostu w wierze. Mające wizję i narzędzia, by w takie środowisko przekształcać nasze parafie.

To, co napisałem wyżej, jest tylko redakcyjnym komentarzem. Nie wyczerpuje zagadnienia. Ale ta fragmentaryczność opisu ma swoją wartość. Uświadamia, że jest o czym rozmawiać. I jak bardzo ta rozmowa wszystkim nam jest potrzebna.

Bolesna diagnoza bp. Dajczaka

Biskup koszalińsko-kołobrzeski w przejmujący sposób odpowiada na pytanie, dlaczego duszpasterstwo rozmija się z pokoleniem 30-40-latków i młodszymi. I podpowiada, co można z tym zrobić

Więcej znajdziemy na info.wiara.pl

KATOLIK.pl - Portal katolicki dla wierzących, wątpiących i ...

Joanna Bątkiewicz-Brożek     Zakochać się w Jezusie

O radykalizmie Jezusa i łzach Marii Magdaleny, wierze i zaufaniu z o. Raniero Cantalamessą OFMCap rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek.

Raniero Cantalamessa OFMCap – Urodził się 22 lipca 1934 r., od 1980 r. jest kaznodzieją Domu Papieskiego. Wyświęcony na kapłana w 1958 r., doktoryzował się z teologii na uniwersytecie we Fryburgu oraz z literatury klasycznej na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie. Jest związany z ruchem Odnowy w Duchu Świętym. 26 kwietnia 2010 roku otrzymał tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu w Maceracie.

Jezus jest o wiele bliższy tym, którzy grzeszą, niż tym, którzy sądzą, oceniają. Dla nas, współczesnych, wykształconych, żyjących według pewnych schematów moralnych, Jezus stanowiłby prowokację. I z całą pewnością wywołałby skandal. Z kaznodzieją papieskim zawsze chciałam porozmawiać o Jezusie.

O, jak dobrze, że nie o skandalach w Kościele, aborcji czy obyczajach w

Watykanie! To ważne, ale staram się jak najczęściej mówić tylko o Jezusie. Przekonuję, że ewangelizacja Europy, a więc i zmiany społeczne na dobre są niemożliwe, jeśli w centrum nie postawi się Jezusa Chrystusa!

Poza murami kościołów, w zwykłych rozmowach o Bogu czy wielkich debatach intelektualnych, między wiarą a rozumem, postać Jezusa pomija się milczeniem lub sprowadza do postaci historycznej.

Jezus jest nieobecny w trzech fundamentalnych dialogach: między wiarą a nauką, wiarą i filozofią oraz w dialogu między religiami. W tym ostatnim rozmawia się raczej o pokoju, bo imię Jezusa dzieli. Jezus jest poza centrum zainteresowania nauki, bo ona zajmuje się raczej procesem powstawania świata, mówi o „sile sprawczej”. Filozofia zaś zajmuje się konceptami metafizycznymi, a nie postaciami historycznymi. Bardziej niepokoi mnie fakt, że w wielu przeprowadzonych we Włoszech ankietach na pytanie: „W co wierzysz?”, prawie całe wierzące Włochy odpowiadają: „W Stwórcę” lub „Byt Najwyższy i życie po śmierci”. Nieliczni przyznają, że wierzą w Jezusa, który umarł, zmartwychwstał i żyje.

„Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze mnie” – mówi Jezus. Co oznacza dla świata jedno z najtrudniejszych zdań Ewangelii?

Pewien znany w Mediolanie mistrz jogi i duchowości z Tybetu, chrześcijanin Masterbee, który przebrnął przez doświadczenie wielu religii, powiedział mi, że kiedy świadomie odrzucił Chrystusa, te słowa długo nie dawały mu spokoju, były natręctwem. Bo odrzucenie Jezusa oznacza wybór innej drogi od tej, którą Bóg wyznaczył ludziom. Św. Piotr ujmuje to najlepiej: „Nie ma innego imienia danego ludziom, w którym mogą osiągnąć zbawienie, jak imię Jezusa Chrystusa”. Chodzi więc o to, by uniknąć kreowania własnego obrazu Boga, dopasowanego do ludzkiej inteligencji. By uniknąć tego, o czym pisał św. Paweł – marginalizowania krzyża. Żydzi – pisał – oczekują znaków, a Grecy, których królem jest mądrość i wiedza – wyjaśnień i dowodów na istnienie Boga i Jezusa. Dzisiejszy świat zachowuje się jak spadkobierca mentalności Greków, wszystko musi być klarowne i udowadnialne.

Tymczasem Ewangelia daje przykład św. Piotra, który mimo że niewiele rozumiał, zdecydował się zaufać Jezusowi.

Św. Piotrowi, kiedy Jezus pyta, kim myślicie, że jestem, wydaje się, że nie wszystko rozumie. Ale ufa Jezusowi, bo wie dobrze, kim On jest. Taki jest sens naszej wiary. Nie wszystko musimy zrozumieć od razu, ale mamy zaufać komuś, kto udowodnił, że zasługuje na nasze zaufanie.

Może tu tkwi problem naszych relacji z Jezusem, bo my mamy kłopot z zaufaniem. Jak zaufać więc komuś, kogo człowiek nie rozumie?

Nad tym głowili się Pascal, Kierkegaard i inni: rozum nie dopuszcza do świadomości faktu istnienia czegoś, co go przewyższa. To jest granica, której racjonalizm nie akceptuje, rozum nie jest w stanie ogarnąć. I to jest granica, która oddziela wierzących od niewierzących. Spotykam takich ludzi na co dzień, tam, gdzie pracuję, chociażby w telewizji włoskiej RAI – słuchają i pracują intensywnie przy programach ze mną, ale nie przyjmują tego, o czym opowiadam – Ewangelii Jezusa, bo nie ma dla niej racjonalnego wytłumaczenia.

W jednym ze swoich programów mówił Ojciec, że „odrzucenie wiary w Jezusa jest niczym rezygnacja z przygody, jest pozbawieniem się ducha ryzyka”.

Po tym odcinku napisał do mnie niewierzący naukowiec: „Ojciec rzuca nam, niewierzącym, poważne wyzwanie!”. To faktycznie wywrotowa idea. Bo cóż znaczy wierzyć? Dobrze definiował to Kierkegaard: wierzyć to znaczy rzucić się na otwarte morze, tam, gdzie nad tobą jest tylko niebo, pod tobą 40 głębin wody. Dobrze ilustruje to przykład Ulissesa, według Dantego Alighieri, który docierając do granic ziemi, nie zawrócił, ale szedł dalej, rzucił się w kierunku nieznanego. Wiara jest otwarciem się na nieznane i nieskończone, ale nie na ślepo, z zamkniętymi oczyma. Mamy gwarancję, jest nią Jezus. Jego życie, śmierć i zmartwychwstanie. Jeśli więc mówić o przygodzie, to w kategoriach wykraczania poza obszary rozumu.


Przygoda kojarzy się z czymś, co nie jest ujęte w ramy i ścisłe reguły…

Zgadza się, jednak przygoda, której na imię wiara, była doświadczeniem wielu świętych. Jej odcienie, a więc Ewangelię, uwidocznili tacy święci jak św. Franciszek, wyznaczając nam szlak. Franciszek przeszedł jedną z najczystszych, najautentyczniejszych dróg, jakie zna ludzkość.

Jezus wymaga radykalizmu, na przykład gdy mówi, że powinniśmy mieć „w nienawiści ojca i matkę”(Łk 14,26).

Jezus nie chce, żebyśmy odrzucili rodziców. „Nienawidzić” (będziesz miał w nienawiści) w języku hebrajskim oznacza „kochać mniej niż”. W innej przypowieści Chrystus mówi to tak: „Kto kocha matkę i ojca bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien”. Ale i tu nie chodzi o negację więzów rodzinnych, ale o czujność, żeby nie osłabiały one relacji z Chrystusem, nie stawały się pretekstem do zerwania jej. Jezus naucza o jedności małżeńskiej i nie wymaga od nikogo, by pozostawił współmałżonka, żeby za Nim iść. Wystarczy mieć świadomość, że niektórzy są powołani do wyboru drogi bardziej zawężonej, jak my – zakonnicy, księża. I to od nas Jezus wymaga radykalnego postępowania, rezygnacji ze wszystkiego w życiu.

Kiedy Jezus spotyka Marię Magdalenę, zrzuca płaszcz radykalizmu, jest miłosierny. Ale i tym razem wywołuje skandal.

W tej scenie Jezus dopuszcza się największej prowokacji. W Ewangelii znajdujemy mnóstwo przykładów na to, że Jezus jest o wiele bliższy tym, którzy grzeszą, niż tym którzy sądzą, oceniają. Dla nas, współczesnych, wykształconych, żyjących według pewnych schematów moralnych, Jezus stanowiłby prowokację. Ale nie wśród ludu, bo prości ludzie zwykle lepiej wyczuwają i rozumieją miłosierdzie Boże. I z całą pewnością zostałby odrzucony, wywołałby skandal w takiej sytuacji jak z Marią Magdaleną.

Jezus prowokuje też, kiedy mówi, że ubodzy duchem, cisi mają poważniejsze szanse na królestwo niebieskie. 

To oburzało m.in. Nietzschego. Dla niego chrześcijaństwo było religią resentymentów, słabych przeciw silnym. Oskarżał je o zakażenie świata „rakiem pokory”. Nietzsche mylił się dramatycznie! Kiedy na przykład interpretował słowa Jezusa: kto chce być pierwszy, będzie ostatni, a ostatni będzie pierwszy. Uznał to za deprymujące, pozbawiające człowieka woli i zdolności do realizacji własnych projektów, niweczące koncepcję nadczłowieka. Błąd tkwi w sposobie czytania tego fragmentu Ewangelii. Jeśli ktoś chce osiągnąć szczyt, niech realizuje swoje pragnienie. Jezus zmienia tylko zasady, jakimi trzeba się w takiej sytuacji kierować. Mówi: nie eliminuj innych, by wybić się na ich tle, bo w ten sposób idea nadczłowieka może doprowadzić do wynaturzeń, a nawet chęci eliminacji rasowej. Jezusowi chodzi o to, żeby zniżyć się i pomóc wstać innym. Żeby stać się ich sługą. Znakomitą ilustracją tych koncepcji pierwszeństwa w świecie jest przeciwstawienie postaci Hitlera i Matki Teresy z Kalkuty. Kto dzisiaj wybrałby Hitlera? Ale jeśli Nietzsche tak wypaczył chrześcijaństwo, być może sami chrześcijanie dali mu powody... Może zbyt dużo mówimy o krzyżu, a mało o zmartwychwstaniu Chrystusa. A przecież życie Jezusa nie kończy się na krzyżu. W wielu momentach chrześcijaństwo stwarzało wrażenie bycia jedynie religią wyrzeczeń, umartwiania się. Nadszedł czas, żeby przedstawić chrześcijaństwo jako religię radości.

Czy Jezus dzisiaj może być uważany za osobę realną, której można dotknąć?

Tak, ale jest jeden warunek: trzeba wejść z Nim w konkretną relację, żyć Jego słowem, nawiązać dialog. Wówczas Jezus przestaje być tylko ideą, wyobrażeniem, postacią historyczną. Staje się żywą obecnością w chwili, kiedy staje się miłością życia danej osoby. A kiedy ktoś jest naprawdę zakochany, osoba, którą kocha, jest zawsze obecna w myślach, zawsze obok, nawet jeśli jest fizycznie daleko. Kiedy odpowiesz na wezwanie Jezusa, na jego łaskę, Jego obecność staje się czymś naturalnym. W Jezusie trzeba się więc zakochać. Dla wielu Jezus jest zwykłą ideą, sprowadzany jest do ogółu doktryn, jakichś zasad, filozofii. Jest wielkim wyzwaniem dla współczesnego Kościoła głosić Jezusa jako osobę żywą, realną i obecną w życiu człowieka. Darem jest umiejętność głoszenia, że Jezus jest Panem życia. Że wchodzi do Twojego życia osobistego. Trzeba mówić o tym głośno, proponować takie podejście do Jezusa, nawet w gazetach, by pomóc ludziom dotrzeć do tego przesłania.

Osobowa relacja z Jezusem rodzi u niektórych obawy, że jej konsekwencją będzie m.in. rezygnacja z przyjemności, zabawy, dorobku życia.

Nic bardziej mylnego. Kiedy Jezus wejdzie do twojego życia, nie niszczy zamiłowań, twoich interesów, a raczej je uporządkuje. Jezus nigdy nie wchodzi w konflikt, nie burzy relacji miłosnej człowieka z drugim człowiekiem, z przyjaciółmi, małżonkiem, bo wszystkie te formy miłości w rzeczywistości pochodzą od Niego. Co jest najbardziej przygnębiające w sloganie z londyńskich autobusów, który obiegł świat dwa lata temu: „Boga prawdopodobnie nie ma. Przestań się zamartwiać, ciesz się życiem”? Nie przytyk do istnienia Boga, ale konkluzja: „ciesz się życiem”. Bo to oznacza, że Bóg w oczach świata jest wrogiem radości, że wymaga rezygnacji z życia w pełni. Takie myślenie jest jedną z wielkich przeszkód w zaangażowanie się w chrześcijaństwo. Tymczasem w Jezusie jest radość. To jest zadanie dla chrześcijan dzisiaj – udowodnić światu, że życie z Jezusem oznacza radość i szczęście. Jezus czeka na decyzję Twoją i moją, by wejść z Tobą w relację osobistą, by nie zostawiać w Twoim życiu miejsca na inne pragnienia, by On stał się tym, który urzeczywistnia wszystko.


Więcej artykułów…