Polecamy
Kto jest online?
Naszą witrynę przegląda teraz 4 gości 
Statystyki od 2015.02.06
Wizyty [+/-]
Dzisiaj:
Wczoraj:
Przedwczoraj:
81
361
648

-287
W tym roku:
Last year:
28558
93788
-65230
Strona główna PRZECZYTANE w sieci PRZECZYTANE w sieci W stronę błękitnego nieba

Muzyk rockowy opowiadający o tym, że pogodził się z Panem Bogiem i przystępuje do sakramentów? Marek Jackowski wymykał się stereotypom na temat gwiazd rocka.

PAP/Ireneusz Sobieszczuk Marek Jackowski

Jego śmierć nie wywołała ogromnego szumu medialnego, tak jak dzieje się w przypadku gwiazd, które za życia szukały rozgłosu, wywołując skandale. Odszedł cicho, tak jak żył. Choć był liderem Maanamu i twórcą większości kompozycji tego zespołu, zawsze pozostawał w cieniu ze swoją gitarą. Być może dlatego w dość skąpych informacjach, jakie pojawiły się w mediach po śmierci muzyka, rzadko można było usłyszeć o tym, co od wielu lat było dla niego najważniejsze – o jego wierze. – Marek całym sobą dawał świadectwo, że Pan Bóg jest dobry – twierdzi w rozmowie z GN Janusz „Yanina” Iwański, gitarzysta, przyjaciel zmarłego. – Myślę, że zawsze był blisko Boga, tylko w pewnym momencie odwrócił się do Niego twarzą.

Słowo, które żyje

Dwanaście lat temu Marek Jackowski udzielił obszernego wywiadu magazynowi „RUaH”, w którym opowiedział historię swoich relacji z Panem Bogiem – od „słonecznych”, jak mówi, dziecięcych czasów pierwszej spowiedzi i Komunii św., przez utratę wiary, okres poszukiwań i zagubienia, aż po nawrócenie. Wyznał, że jako młody chłopak przeczytał książkę Wandy Wasilewskiej „W pierwotnej puszczy”, która nie uformowanemu jeszcze dziecku „zawróciła w głowie”. „Uwierzyłem w to, co ta, że tak powiem, agenturalna towarzyszka napisała. Powiedziałem: »Panie Boże, ja w Ciebie nie wierzę«” – opowiadał o. Andrzejowi Bujnowskiemu OP.

Na nowo szukać Boga zaczął dopiero na studiach, pod wpływem literatury. Jego mistrzem stał się Jerome David Salinger, o którym pisał pracę magisterską. Zafascynował się też buddyzmem zen, zachęcającym do tego, by przeżyć życie w sposób pełny, „poza słowami” oddalającymi nas od rzeczywistości. Ale dopiero lektura Ewangelii, którą otrzymał od kolegi, sprawiła, że zmienił swoje myślenie. „Doszedłem do tego, że właściwie tam, gdzie w moim odczuciu buddyzm zen się kończy, tam zaczyna się Jezus. I tam, gdzie kończą się słowa martwe, tam zaczyna się Jezus, czyli słowo żywe” – mówił Jackowski.

W tym czasie coraz bardziej pochłania go muzyka. Wsiąka w środowisko krakowskich artystów, w którym sprawy wiary zostają wkrótce przysłonięte przez sztukę i typowe życie bohemy. Gitarzysta wiąże się z Piwnicą pod Baranami, towarzyszy Markowi Grechucie w grupie Anawa, potem gra w zespole Osjan. Wreszcie w 1975 roku zakłada wraz z Milo Kurtisem Maanam.

Boża interwencja

Wokalistką Maanamu była Kora – prywatnie żona Jackowskiego. Nie mieli ślubu kościelnego. „Są pewne ewidentne sytuacje – opowiadał o. Bujnowskiemu – których nie można tłumaczyć na sposób ludzki, udawać, że nie ma tutaj interwencji Bożej, jeżeli ona jest. I uważam, że nie byłoby w porządku, gdybym udawał, że tego w moim życiu nie było. Tak więc chciałem wziąć ślub kościelny, chciałem wreszcie po tylu latach iść do spowiedzi. Ksiądz mnie wyrzucił sprzed konfesjonału, wrzeszczał za mną na ul. Chłodnej w Warszawie: „»Ta młodzież, co wy sobie myślicie?«. Z drugiej strony Kora nie chciała małżeństwa kościelnego, może słusznie, jeżeli czuła, że ten związek ze mną nie jest związkiem właściwym”.

Z tego związku narodził się syn Mateusz. Muzyk przez 10 lat wychowywał też drugiego syna Kory – Szymona, choć nie był on jego biologicznym dzieckiem. Działo się to wszystko w czasie, gdy Maanam odnosił największe sukcesy. W 1980 r. zespół podbił opolską publiczność piosenką „Boskie Buenos”. W ślad za nią poszły kolejne przeboje: „Kocham cię, kochanie moje”, „Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech”, „Raz-dwa, raz- -dwa”, „Lucciola”, „Lipstick on the Glass”. Wszystkie one były dziełami tandemu: Kora (słowa) – Marek Jackowski (muzyka). Ich małżeństwo rozpadło się w 1984 r., ale muzykowali razem – z przerwami – do 2007 roku.

Oko w oko ze śmiercią

W tym czasie Jackowski przeżył głębokie nawrócenie. „Tych, których Pan Bóg kocha, czasami tak wypróbowuje – muszą przejść przez ogień” – wyznawał w wywiadzie dla „RUaH”. Dla lidera Maanamu taką próbą okazała się walka z nałogiem alkoholowym, który trwał ponad 10 lat. „Wyrzeczenie się alkoholu w tym momencie, w którym miałem się go wyrzec, było wyrzeczeniem się samego siebie. Czyli tego, co było napędem naszego życia przy tych olbrzymich zmęczeniach przy koncertach, później w wolnych chwilach” – opowiadał.

Jest rok 1989. Jackowski po kolejnym, trwającym dwa tygodnie, ciągu alkoholowym staje oko w oko ze śmiercią. „W momencie kiedy wiedziałem, że umieram, modliłem się do Boga, wzywałem Jego imienia na pomoc. I jakimś cudem przeżyłem” – zwierzał się o. Bujnowskiemu.

To był decydujący moment. Od tamtego czasu nie wziął alkoholu do ust. „Gdybym nie przeszedł tego okresu i tego strasznego momentu – mówił w wywiadzie – nigdy bym nie wiedział, co to znaczy być naprawdę człowiekiem, jaka jest głębia człowieka. A wydaje mi się, że w niektórych przypadkach ludzie doznają jeszcze większego odkrycia głębi, nędzy ludzkiej”.

Po tym odkryciu gitarzysta Maanamu postanowił uporządkować swoje relacje z Bogiem. Docenił wagę sakramentów. „Jeżeli wierzysz w Jezusa Chrystusa, idź się wyspowiadaj! Musisz oczyścić siebie, bo to jest dobre dla ciebie, to jest dobre dla mojego kontaktu z Panem Jezusem, z Bogiem” – mówił. „Do kościoła przychodzi się z powodu Eucharystii i dla tego wszystkiego, co ona sprawia” – dodawał w tym samym wywiadzie. Ze swoją nową wybranką, Ewą, wziął ślub kościelny. Doczekali się trzech córek: Bianki, Palomy i Soni.

Spełnione marzenie

Janusz „Yanina” Iwański, który zaprzyjaźnił się z Markiem Jackowskim już po jego nawróceniu i w ostatnim etapie działalności grał z Maanamem, wspomina wspólne modlitwy przed koncertami: – Modliliśmy się we dwóch za sceną, także do Maryi, bo jego pobożność była bardzo maryjna. Często też, podczas różnych rekolekcji, Marek dawał świadectwo swojego nawrócenia.

Koniec grupy nastąpił wraz z wypadkiem, jakiemu uległ Jackowski w listopadzie 2007 r. Przed koncertem w krakowskim studiu telewizyjnym spadł z wysokości dwóch metrów w niezabezpieczoną przestrzeń, wbijając sobie gitarę w prawy bok i łamiąc trzy żebra. Za zgodą lidera zespół zagrał jeszcze zaplanowane wcześniej koncerty z innym gitarzystą, po czym Kora i Jackowski wydali oświadczenie o jego rozwiązaniu. Wokalistka wraz z częścią ostatniego składu Maanamu zaczęła występować pod nazwą... Kora, natomiast Marek Jackowski założył z Iwańskim zespół The Goodboys, z którym nagrał płytę.

Ostatnie lata gitarzysta Maanamu spędził wraz z rodziną we Włoszech. Do końca życia mieszkał w miejscowości – nomen omen – San Marco, niedaleko Neapolu. Mówił, że czuje się tam szczęśliwy. Spełniło się w końcu jego marzenie, które wyśpiewał sobie w jednym z nielicznych przebojów nagranych solo: „Oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba”. „Nareszcie mogę się nacieszyć słońcem, świeżymi rybami, owocami morza, które uwielbiam, i sztuką, która jest moją drugą pasją i drugim zawodem” – wyznawał w jednym z wywiadów. Często jednak przylatywał do Polski, bo zarówno tu, jak i we Włoszech czuł, że jest u siebie. Dziś pewnie czuje to całym sobą, skoro błękitne niebo, o którym śpiewał, otworzyło się dla niego.